Co mi dolega? Co to za zaburzenie rozwojowe?

Choroby obwodowego układu nerwowego i ośrodkowego układu nerwowego, Depresje i nerwice.
Magda1
Użytkownicy
Posty: 13
Rejestracja: 24 lut 2016, o 14:25

Co mi dolega? Co to za zaburzenie rozwojowe?

Post autor: Magda1 »

Mam pytanie: czy przyjmowanie leków typu ritalin itp. pozwoli mi na rozpoczęcie w miarę normalnego życia, na poprawę jego jakości? Moja matka odnosi się sceptycznie do tego pomysłu („co, sądzisz, ze zwykły lek cię usamodzielni i znormalni?”). Proszę o poradę co też mogłoby mi pomóc i jeszcze jedno: co za zaburzenie rozwojowe może mi dolegać? Mój internetowy znajomy obstawia ZA i ADD (ADHD bez hiperaktywności) – sam ma diagnozy na jedno i drugie i sądząc z objawów i w ogóle z charakteru to jest zupełnie jak ja. Twierdzi, ze przez 7 lat prowadzenia forum dla takich osób po raz pierwszy spotkał kogoś z tak dużymi problemami jak te, które go dotyczą. Sama nie wiem co mi jest, wiem tylko, ze nie zyję normalnym życiem zwykłej osoby w moim wieku. Tu podaje link do mojego wątku na innym forum. Co Państwo o tym sądza? Dłużej już tak nie pociągnę, naprawdę. Proszę zapoznać się z regulaminem

P.S. Okazało sie, że z w.w. znajomym jestesmy dalekimi krewnymi, a w jego rodzinie roi się od osób z ZA i ADD :( tak więc jako, ze są to sprawy genetyczne, hipoteza, że mam to samo co on, sie uwiarygadnia :(
haploxylon
Przyjaciel
Przyjaciel
Posty: 66
Rejestracja: 18 sty 2016, o 13:43

Re: Co mi dolega? Co to za zaburzenie rozwojowe?

Post autor: haploxylon »

Z zmiłowania a także i z wykształcenia jestem...szamanem, i dlatego lubię analizować choroby. Ten przypadek jest też ciekawy i nadający się do analizy.
Miałem kiedyś dziewczynę z takimi samymi objawami, mam też kuzyna o podobnych cechach.
W obu wypadkach doszedłem (robiąc wywiad delikatnie i latami) , że powodem takiego zespołu cech jest uszkodzenie mózgu zarówno u jednego z przodków, jak i u samej osoby zainteresowanej.
Gdy znamy cechy kilku pokoleń, to tym bardziej to widać, nieraz jedno z pokoleń jest prawie normalne a zaraz po nim==u dzieci , objawiają się takie właśnie cechy (dziadek -okazuje się też miał coś ). Cechy te mają wiele wspólnego z nadwrażliwością, ale niestety do tego dochodzą już tego typu odchylenia, że nie można postawić danej osoby w szeregu całkiem normalnych.
Ja to piszę nie po to aby rozważać czy ten lub tamten lek ci pomoże--być może że on coś zmieni chwilowo i tylko tyle.
Natomiast na twoim miejscu pchałbym się do szczegółowych badań głowy i to z kontrastem, powtarzałbym te badania na różnych maszynach (jest duży postęp techniczny w tym). Są już badania "ultra" - tomograficzne kosztujące około 5 tys złotych za badanie. Jeśli tego nie będzie, to przez następne 50 lat różni mądrale psychiatrzy będą ci zmieniać leki na coraz to lepsze , ty będziesz dyskutować z rówieśnikami na forach, i ---dupa blada.
Pamiętaj o jednym--- w zasadzie każdą chorobę można wziąć w rękę i pokazać. I ty masz dążyć do tego żeby ją światu i tym lekarzynom POKAZAĆ. Oni sami nic w tym kierunku nie zrobią, a szczególnie teraz gdy na badania nie ma pieniędzy i długo nie będzie. Kombinuj , bierz skierowania od lekarzy prywatnych, mów od razu :"ja chcę to badanie zrobić prywatnie" żeby lekarz nie bał się wypisać skierowania które go obciąża. A że nie nadajesz się do tego ? ano zobaczymy, rutyna to druga natura. Myślę że zejdzie ci na to jakieś 5----10 lat, ale za to jaka satysfakcja gdy się uda ?
drTeresa

Re: Co mi dolega? Co to za zaburzenie rozwojowe?

Post autor: drTeresa »

1.Jeśli chcesz przedstawiać swój problem,to proszę pisać tu a nie odsyłać do innego portalu,traktujemy to jako reklamowanie innych portali.
Wówczas odpowiem na problem
2.
Magda1 pisze:czy przyjmowanie leków typu ritalin itp
są to leki z gr. Metylofenidat a nie typu
Magda1 pisze: ritalin
Magda1
Użytkownicy
Posty: 13
Rejestracja: 24 lut 2016, o 14:25

Re: Co mi dolega? Co to za zaburzenie rozwojowe?

Post autor: Magda1 »

Bardzo przepraszam; nie wiedziałam, że podawanie linków jest wbrew regulaminowi. Pozwolę sobie zatem skopiować to co tam napisałam, dodając kilka dodatkowych punktów. Czy faktycznie podane objawy mogą świadczyc o ZA i ADD?

Na samym wstępie witam wszystkich forumowiczów i proszę o wszelkie możliwe rady. Jestem trzydziestoletnią kobietą cierpiącą na jakieś całościowe zaburzenie rozwoju, które kolokwialnie mówiąc rozwala mi całe życie. Jestem bezrobotna, mieszkam z matką i ogólnie rzecz biorąc nie radzę sobie z samodzielnym życiem. Chciałam zapytać czy istnieją jakieś lekarstwa, które mogłyby poprawić mój stan, kto może mi je zapisać (domyślam się, ze zwykły psychiatra) i jeśli to możliwe również mnie zdiagnozować (czy taki zwykły małomiasteczkowy specjalista w zakresie zdrowia psychicznego wystarczy czy też potrzebny tu specjalista – tu prośba: mógłby mi ktoś polecić specjalistę ze świętokrzyskiego?). Nigdy nie korzystałam z pomocy żadnego specjalisty tego rodzaju choć problemy z szeroko pojętym zdrowiem psychicznym miałam od wczesnego dzieciństwa (nerwica natręctw, fobia społeczna, olbrzymie problemy z koncentracją – chyba to ADD). Tyle tylko, ze nigdy nie miałam psychozy, nie mam żadnych omamów, zaburzeń w postrzeganiu rzeczywistości itp. – pod tym względem jestem zupełnie zdrowa. Nie zmienia to jednak faktu, że nie radzę sobie z życiem, a to głównie dlatego, ze nie potrafię planować i organizować, mam duże problemy w troszczeniu się o siebie. W czasach mojego dzieciństwa i młodości powyższe problemy były ignorowane przez moja rodzinę. Chodzi mi tu o moją matkę, dla której korzystanie z pomocy psychologów było rzeczą nadzwyczaj wstydliwą i która całkowicie ignorowała moje problemy, zamiatając je pod przysłowiowy dywan – jej dziecko było normalne i już. Gdy jakiś czas temu zapytałam ją dlaczego gdy byłam mała nigdy nie zabrała mnie do psychologa (choć bardziej przydałby się tu raczej psychiatra bo psychiatrzy zapisują leki) pomimo ze widziała, że cierpię na silne tiki nerwowe (w dodatku moja nerwica natręctw nie ograniczała się tylko do tików, lecz do natręctw myślowych – panicznie bałam się chorób, brudu, zarazków – do tego stopnia, że dostawałam napadów przyspieszonego bicia serca i duszności ze stresu) odpowiedziała mi, że dzieci nie powinny zażywać leków psychotropowych i tyle. Wyśmiewała się z moich tików i przedrzeźniała je. Wiem, ze mam jakieś całościowe zaburzenie rozwoju – pytanie tylko: jakie? Napiszcie mi co o tym sadzicie i gdzie szukać pomocy. Bo nasilające się coraz bardziej problemy z koncentracją przyczyniają się do mojej niesamodzielności i – tu nie mogę określić tego innymi, miej dosadnymi słowami – dokumentnie pieprzą mi życie. Czy istnieją leki, które pomogłyby mi sobie poradzić z ADD (czy cokolwiek to jest) i czy mają one skutki uboczne? Zażywacie jakieś? Są naprawdę skuteczne? Bo wydaje mi się, ze trafiłam w dobre miejsce w sieci; sądzę, ze dolega mi to co i wam.

Zacznijmy wiec od samego początku. Oto i moje objawy.

1. Pomimo że sama od kilkunastu – dokładnie dwunastu –już lat jestem przecież w pełni dorosłą kobietą, teoretycznie mogącą w każdej chwili opuścić dom rodzinny i zająć się sobą sama, nie będąc zależną od nikogo z rodziny, wstydliwa prawda wygląda tak, że nie zanosi się na to aby w najbliższym czasie w istocie ten tak zwyczajny dla każdego pełnoletniego człowieka scenariusz życia miał się spełnić. A na przeszkodzie temu stoi fakt nie tylko nieposiadania przeze mnie niezbędnych ku temu środków finansowych, lecz przede wszystkim to, że mimo mojego wieku w dalszym ciągu potrzebuję opieki i pomocy ze strony osób dorosłych, tak jakbym sama wciąż była dzieckiem, a nie kobietą. Zaznaczam: mam 30 lat, a nie np. 18 czy 20, a zatem nie usprawiedliwia mnie wczesna młodość; świeżo upieczonemu dorosłemu inni skłonni są jeszcze do pewnego stopnia wybaczyć pewną nieporadność życiową wynikającą z braku doświadczeń, od osoby w moim wieku wymaga się już jednak, że będzie się potrafiła sobą zająć, nawet jeśli mieszka z rodzicami i nie zarabia (jak dzieje się w moim przypadku). Jestem skrajnie niezaradna, nieporadna życiowo i uzależniona od pomocy innych; praktycznie we wszystkim potrzebuję pomocy innych osób. Np. ostatnimi czasy gdy miałam pewne problemy zdrowotne, to moja matka jednak wszystko musiała za mnie załatwiać – wyjazdy do lekarzy w innych miastach (nawet jeśli jedno z nich było sąsiednie) – całkiem jakbym była małolatą, chociaż nie, nawet taki 13-14-latek (a w każdym razie taki co bardziej ogarnięty) powinien być w stanie wszystko sobie załatwić. A ja nie. Gdyby dziesięcioletnie dziecko trzeba było wyręczać w takim stopniu i w tylu rzeczach co mnie, zostałoby uznane ono za nad wiek niesamodzielne, a co dopiero ja, trzydziestolatka. Owszem, gdybym musiała – zaznaczam: MUSIAŁA - pójść na swoje (np. wyprowadzka, emigracja) i zająć się sobą sama, nie licząc na pomoc innych, udałoby mi się dokonać tej sztuki, w końcu nie jestem np. opóźniona w rozwoju, ale byłoby to naprawdę BARDZO trudne. Choć od kilkunastu lat jestem już dorosła, a przedtem przez kilka kolejnych lat byłam w wieku młodzieżowym kiedy to zdobywa się pierwsze „dorosłe” doświadczenia, zasób tychże w moim przypadku jest dokładnie zerowy, a pojęcie o wielu aspektach zwyczajnego dorosłego życia (np. jak prowadzić dom, jak załatwiać rzeczy w urzędach) jest na poziomie tegoż wczesnego nastolatka, choć, paradoksalnie, w przedziale dzisiejszego wieku gimnazjalnego pod względem psychicznym byłam dorosłą kobietą jak teraz; uchodziłam za niezwykle dojrzałą, zachowywałam się, rozumowałam, mówiłam i pisałam nie tak jak czynili to moi 13-14-15-letni rówieśnicy z podstawówki (dzisiaj byłoby to gimnazjum), lecz jak dorosły, dojrzały wiekiem człowiek, jakbym nie podlotkiem była, lecz doświadczoną życiowo czterdziestoletnią kobietą; dopiero potem rówieśnicy z liceum zaczęli mnie doganiać. W ogóle zawsze było tak, ze rzeczy normalne dla rówieśników zaczynałam robić z reguły z wieloletnim opóźnieniem, np. moi rówieśnicy przyswajali sobie niektóre umiejętności i osiągali dany stopień samodzielności w wieku 4-5 lat (chodzi mi tu o takie sprawy jak mycie się, ubieranie, jedzenie łyżką, zawiązywanie sznurówek), a ja - dopiero w wieku 8-13 lat. Na żadnym etapie życia nie miałam takich „pokoleniowych”, „wspólnotowych” doświadczeń łączących mnie z rówieśnikami. Dodam, że ciężko przychodzi mi zdobywanie nowych umiejętności, np. umiejętności obsługi różnych urządzeń, co również nie poprawia sytuacji, a do tego nie umiem planować i organizować – ale to tym za chwilę.

2. W chwilach stresu lub też gdy chcę coś przemyśleć, kołyszę się. Może nie czynię tego zbyt często (a i wtedy się z tym kryję) – nie chcę sobie wyrobić kolejnego tiku, który, gdybym nie potrafiła nad nim zapanować publicznie, ośmieszyłby mnie w oczach ludzi, a w dodatku nawyk ten, choć tak prosty, wzbudza u mnie zbyt silne emocje bym chciała mu się ot tak poddawać – ale jednak. Uszczęśliwia mnie to, wprowadzając mnie w stan nieledwie euforii.

3. Przywiązanie do rutyny, niezmienności. Ciężko jest mi się przyzwyczaić do nowości w zakresie np. sytuacji życiowej, czy to mojej czy osób, które znam, do zmian dotyczących np. stanu mojego zdrowia (gdy np. miałam kiedyś jakieś problemy zdrowotne, to nawet po paru latach myślę o sobie w kategoriach chorej, a w każdym razie podatnej na daną chorobę, nawet jeśli jestem już zupełnie zdrowa). Lubię robić rzeczy w stale ten sam sposób, np. chodzić gdzieś tą sama drogą.

4. Myślę obrazami, to język obrazów jest dla mnie tym naturalnym, a nie język słów. Używam sztucznego, formalnego języka, a w dodatku zarzuca mi się, ze mowie albo zbyt powoli (to tak jakbym musiała przetłumaczyć sobie w głowie wypowiedź z jednego języka na drugi, co przecież trochę czasu siłą rzeczy musi zabrać) albo o wiele za szybko i bardzo bełkotliwie. Nie używam slangu, a jako małe dziecko nie używałam zdrobnień (ani tytułów w rodzaju „dziadek”, „babcia”, „wujek”, „ciocia”). Zarzuca mi się też, ze mówię za cicho bo nie potrafię ocenić siły własnego głosu (i w ogóle mam problemy z określaniem granic jako takich, np. odległości, czasu ile powinno mi coś zająć, siły nacisku itp.)

5. Naiwność (mimo całego mego cynizmu), pewne problemy z wyłapywaniem ironii i sarkazmu (wtedy gdy dana osoba nie wyraziła tego tym specjalnym głosem jakiego używa się gdy chcesz stwierdzić coś ironicznego); ciężko mi zrozumieć, że ktoś mógłby kłamać, ponieważ logiczną rzeczą wydaje mi się mówienie prawdy, z którego to powodu nawet w najbzdurniejszej wypowiedzi doszukuję się drugiego dna: „a może coś w tym faktycznie jest? No bo przecież nikt starszy niż dziecko i inteligentniejszy niż osoba upośledzona by nie pisał takich bzdur, gdyby faktycznie czegoś w ty m nie było, gdyby nie kryła się w tym choć odrobina prawdy?” Prawdziwości większości rzeczy słyszanych jako dziecko nie kwestionowałam wówczas ogóle, nie przyszłoby i to po prostu do głowy, zew pewnych przekonaniach dzielonych przez ludzi, mógłby kryć się fałsz. Nie tylko w dzieciństwie (co można by mi było wówczas wybaczyć), lecz także jako nastolatka i dorosła kobieta, miałam zwyczaj brania dosłownie tego co przeczytałam, nie łapiąc podtekstów, które osobie inteligentnej wydałyby się oczywiste. Bardzo długo też wierzyłam w to co przeczytałam w gazetach, usłyszałam w TV (np. reklamy).

6. Duża szczerość, chęć docierania do prawdy, niejako do samego źródła. Owszem, nie mam problemu z kłamaniem gdy chcę się wyłgać od czegoś, ale już np. w podstawówce miałam zwyczaj mówienia zawsze szczerej prawdy (np. gdy katechetka pytała kto nie był w kościele albo gdy matematyczka pytała kto nie odrobił zadania całkiem samodzielnie). Odczuwam wewnętrzny przymus bycia absolutnie szczerą (choć wiem, że może to przysporzyć mi problemów, więc tego nie robię). Zawsze tez odczuwałam przymus tłumaczenia czegoś w sposób racjonalny (np. dlaczego ludzie zachowują się tak a nie inaczej, jaki mechanizm psychiczny za tym stoi). Np.: „Pekińczyki to piękne psy, a uważane są za takie ponieważ budowa ich pyszczka przypomina człowiekowi twarz niemowlęcia, które z kolei lubiane są przez ludzi z uwagi na to, że wyewoluowały u nich uczucia opiekuńcze względem nich, a gdyby tak nie było, nasz gatunek by nie przetrwał bo niemowlaki byłyby zjadane będąc łatwym łupem – nie mogą się bronić, są młode wiec z pewnością mają smaczne kruche mięso”. Itp., itd… Ciekawi mnie psychologia ewolucyjna. Mówiąc o skrajnej szczerości, zawsze z trudem powstrzymywałam się, spotykając po latach osoby mi znane, od stwierdzenia (i to bez złośliwości), że np. bardzo się postarzały, utyły, wyłysiały itp. – bez żadnej złośliwości; gdyby dawno nie widziana przeze mnie kobieta poddała się serii operacji plastycznych, które przeistoczyłyby ja w królową piękności, bez skrępowania pochwaliłabym urodę wyżej wymienionej – tyle tylko, ze wtedy osobie takiej byłoby bardzo miło, a w wyżej wymienionych przypadkach niekoniecznie i wyszłabym na ostatnią chamkę. Nawet jeśli nie kierowałaby mną złośliwość. Tylko że tego nigdy bym nie udowodniła.

7. Mam przymus symetrii, perfekcjonizmu, wykonywania zadań na „tip top”. W ogóle mam nerwicę natręctw - liczne tiki, natręctwa myślowe (te ostatnie głównie dotyczą rozmaitych gaf popełnionych przeze mnie w przeszłości, sytuacji gdy się ośmieszyłam, jak również tych gdy to bohater czytanej przeze mnie książki się ośmieszył bo do tego stopnia się identyfikuję z bohaterami książek, wyobrażam sobie, że to ja zrobiłam lub powiedziałam cos głupiego, a nie oni).

8. Jeśli chodzi o sferę psychoemocjonalną, to również i pod tym względem różnię się znacząco od osoby normalnej; większości emocji i uczuć (ze szczególnym uwzględnieniem uczuć wyższych) nie doświadczam w ogóle (np. uczucie oburzenia moralnego w ogóle mnie nie dotyczy)albo w bardzo niewielkim tylko nasileniu, nie jestem w stanie dzielić tychże z innymi gdy ma miejsce silnie angażująca innych sytuacja, moje uczucia i emocje są również absolutnie nieadekwatne do danej sytuacji (np. rozbawienie gdy dzieje się coś smutnego). Jestem z natury twardą osobą, nie doświadczającą urazów psychicznych, nie mam również i nigdy, nawet jako małe dziecko, nie miałam, takich potrzeb emocjonalnych jak osoba normalna (np. jako dziecko nie doświadczałam potrzeby miłości ze strony rodziny, nie lubiłam też gdy tłumacząc mi coś, dorośli starali się to owijać w bawełnę – chciałam szczerej, brutalnej prawdy). Choć osoba typu: „nieporadna życiowo, ciamajdowata dupa wołowa” stereotypowo posądzana jest o ponadprzeciętną wrażliwość i delikatność (zwłaszcza w wieku dziecięcym, kiedy to człowieka ma jakoby wedle wszelkich prawideł psychologii charakteryzować wyjątkowa kruchość psychiki, o której destrukcję nietrudno – wystarczy niewielki uraz psychiczny by człowiek odczuwała jego skutki przez resztę życia), nic z tego nie jest prawdą z moim przypadku. Jako dziecko miewałam przeżycia z rodzaju tych, jakie są określane jako traumatyczne (np. śmierć członków rodziny, bycie świadkiem wypadku, w którym dziadek poważnie zranił sobie nogę) i nic z tego nie miało na mnie jakiegokolwiek wpływu. Tak naprawdę byłam zadowolona, że zdarzyło się coś interesującego. Określiłabym się jako osobę o pewnych skłonnościach sadystycznych – choć sama nikomu nie wyrządzam krzywdy, lubię gdy inni, włączając w to moich bliskich, cierpią. W gruncie rzeczy chodzi mi tu o moich bliskich i o wrogów – cierpienie kogoś kto nie należy do żadnej z w. w. grup, nie sprawia mi żadnej przyjemności, nic mi nie daje. Cieszę się gdy dzieje się cos smutnego, chociaż wolałabym by sytuacja taka nie miała miejsca, gdybym miała wybór czy ma ona się zdarzyć czy też nie. Nigdy nie jest mi smutno po śmierci znanych mi osób, jestem po prostu zszokowana i tyle by było z moich reakcji emocjonalnych na śmierć – żadnego smutku, żalu... To już śmierć bohaterów książek i filmów miała na mnie większy wpływ. Jako dziecko wielokrotnie czytałam w czasopismach porady psychologiczne dotyczące wychowania dzieci, psychologii dziecięcej i byłam zdumiona, tym co wyczytałam – że ktoś może doznać szoku dowiadując się, ze jest dzieckiem z gwałtu, ze rodzice się rozwodzą, że ulubione zwierzątko zdechło, że nie kochają go rodzice – mnie takie rzeczy by nie obeszły. Równie dobrze można by było sadzić, że takie rzeczy zmartwia psychopatę, gdy ten się o nich dowie. W gruncie rzeczy jako dziecko podejrzewałam się o psychopatię, ale jednak nie było to, jak się okazuje. Od kiedy tylko byłam na tyle duża by w ogóle być w stanie w ogóle cokolwiek zrozumieć, a zatem po trzecim roku życia, zawsze zdawałam sobie sprawę, że jeśli chodzi o psychikę, emocje, to jestem znacząco odmienna od ludzi nie otaczających, nawet jeśli sądziłam, ze w gruncie rzeczy to wszyscy są pod względem psychoemocjonalnym tacy jak ja, tylko to ukrywają bo do pewnych emocji nie wypada się przyznawać. Nigdy nie żywiłam zbyt gorących uczuć do innych ludzi, przywiązywałam się do nich raczej na zasadzie przedmiotów. Nawet gdy umierali, byłam tylko zszokowana przez parę godzin no i tyle. Nie mam zwyczaju roztkliwiać się nad sobą i jestem absolutnie niepodatna na traumy wywołane wydarzeniami z gatunku tych, jakie określa się mianem traumatycznych. Owszem, gdyby przydarzyło mi się coś w rodzaju spędzenia dekady w domu Ariela Castro, miałabym traumę jak każdy normalny człowiek (aczkolwiek natychmiast zaczęłabym planować krwawą zemstę natychmiast po wydostaniu się), ale drobiazgi – nie. Jestem powszechnie uważana za osobę zimną jak ryba, emocjonalnie chłodną, a to dlatego, że zawsze myślę bardzo racjonalnie, nie poddając się emocjom. Jestem też bardzo egocentryczna, skoncentrowana na sobie. Lubię manipulować, a to dlatego, ze nie postrzegam ludzi w kategoriach czegoś więcej niż zwykłe przedmioty, są oni dla mnie rodzajem mięsnych robotów reagujących na te same bodźce. Jestem agresywna i wybuchowa, a jest to wynikiem odczuwanej przeze mnie potwornej frustracji , jaką wywołuje u mnie świadomość moich trudności.

9. Jestem osoba inteligentną, logicznie myślącą, obdarzoną bystrym umysłem i łatwo przyswajającą wiedzę. A w każdym razie wiedzę z dziedzin, które mnie interesują – w moim przypadku jest tak, że zawsze wykazywałam uzdolnienia w kierunku nauk humanistycznych, nie zaś ścisłych, co potwierdzałoby to co często czytam: że u dziewcząt i kobiet z tym zaburzeniem neurologicznym bardzo często obserwuje się swoiste odwrócenie standardowo obserwowanego u ich męskich odpowiedników profilu zainteresowań i zdolności – podczas gdy chłopcy celują w przedmiotach ścisłych, natomiast takie dziedziny wiedzy jak historia, sztuka, literatura czy psychologia nie są tymi, w kierunku których wykazują zdolności, kobiety mają na odwrót. Jestem osobą bardzo kreatywną, uzdolnioną literacko i artystycznie. Od małego wykazywałam cechy dziecka uzdolnionego; nawet gdy byłam kompletnym maluchem, miałam te 4-5 lat, mój sposób myślenia, rozumowania, do złudzenia przypominał analogiczny u osoby dorosłej, na tyle na ile jest to tylko możliwe u tak małego dziecka, siłą rzeczy nie dysponującego jeszcze zbyt rozwiniętą umiejętnością myślenia abstrakcyjnego jak i dużą wiedzą o życiu i świecie. Płynnie czytałam od trzeciego roku życia, od pierwszej klasy czytałam z pełnym zrozumieniem książki przeznaczone dla osób dorosłych. Nigdy nie miałam najmniejszych problemów z ortografią, zawsze dostawałam szóstki z dyktand. Jako dziecko, szczególnie takie starsze – już w wieku szkolnym – mentalnie byłam raczej miniaturka dorosłej kobiety, na tyle na ile jest to możliwe w przypadku dziecka, niż mała dziewczynką. Interesowały mnie tematy, które ciekawią raczej dorosłych niż dzieci, moje manieryzmy, sposób wypowiadania się, ogólnie rzecz biorąc sposób bycia były tymi jakie obserwuje się u dorosłych raczej niż kilkulatków. Miałam bardzo bogate słownictwo, byłam bardzo oczytana. Zawsze cechowała mnie skrajna ostrożność jeśli chodzi o zapewnienie sobie bezpieczeństwa, od małego potrafiłam znakomicie dokonać racjonalnego osądu tyczącego się danej sytuacji i NIGDY nie ryzykowałam, nawet jako kompletny maluch byłam równie ostrożna i przewidująca jak dorosły, dojrzały człowiek, z drugiej jednak strony, potrafiłam być (ba, nawet gdy byłam już dorosła) bardzo nieostrożna, robiąc coś kompletnie nieodpowiedzialnego w kontaktach międzyludzkich (np. mówiąc innej osobie coś czego nie powinnam mówić, zdradzając jej np. sekret, którego pod żadnym pozorem nie powinnam nikomu wypaplać bo jeśli się rozniesie, zepsuje mi reputację albo krytykując jedna osobę przed drugą, ze świadomością, ze te dwie osoby są dobrymi znajomymi.) A gdy wyszłam wreszcie z wieku dziecięcego, automatycznie wkroczyłam, mentalnie przynajmniej, w dorosłość; jako nastoletnia uczennica ostatnich klas ówczesnej podstawówki byłam tak samo dorosła jak teraz – w sumie to nawet bardziej bo gdy taka trzynasto- czy piętnastolatka pod względem psychicznym jest normalną dorosłą kobietą jak każda choć w rzeczywistości brakuje jej sporo do wieku dorosłego, to jest ona tym przysłowiowym białym krukiem, rzadkością w świecie, gdzie dwudziestoparolatki są traktowane jak nastolatki, te ostatnie zaś jak dzieci; więcej się jej wybacza jeśli chodzi o niedojrzałość danych upodobań czy zachowań tudzież naturalny w tym wieku brak doświadczenia życiowego („bo wyrośnie”, „bo nadrobi”, „bo takie rzeczy są zwyczajne dla jej wieku”, bla, bla, bla). Dorosła (także taka zupełnie świeżo upieczona dorosła, np. taka z klasy maturalnej) kobieta nikomu nie zaimponuje już tym czym jeszcze parę lat wcześniej imponowała– tym, ze zachowuje się, rozumuje, pisze, mówi, wykazuje znajomość ludzkiej natury itp. itd. jak dorośli, jest to bowiem wówczas czymś absolutnie normalnym przez wielkie „n”, zarazem jednak nikt jej już nie wybacza zachowań, gustów, hobby, upodobań itp. rodem z wczesnego gimnazjum. Nie mogę wstrzelić się w mój biologiczny wiek; teraz, jako dorosła osoba jestem nader niedojrzała, co razi jeszcze bardziej u spokojnej poważnej introwertyczki, którą jestem niż raziłoby u osoby typu wesoły jajcarz tudzież słodka, głupiutka trzpiotka-chichotka. W dodatku żenującą jest świadomość, że trzydziestoletni człowiek od lat powinien już mieć doświadczenie w danych dziedzinach życia, a nie zaczynać od zera, co powinien robić w gimnazjum.

10. Mam zaburzenia motoryczne, tak zaburzenia motoryki dużej (nienawidziłam WF-u), jak małej (z tych ostatnich wyrosłam w większej części, kiedy byłam nastolatką, ale w dzieciństwie nie potrafiłam wykonywać większości bardziej precyzyjnych czynności manualnych i czynności owe, które określiłabym mianem „samoobsługowych”, czyli wspomniane już ubieranie się lub dbanie o higienę, przychodziły mi z wielkim trudem, tak więc dopiero jako spore dziecko albo nawet młodsza nastolatka przyswajałam je sobie). Zawsze miałam straszne problemy z wykonywaniem co bardziej precyzyjnych czynności wymagających użycia rąk; nie potrafiłam wycinać nożyczkami, obkładać zeszytów w kolorowy papier, zawiązywać sznurowadeł itp. A jeśli chodzi o tzw. „kamienie milowe” na drodze rozwoju motorycznego małego dziecka, również przekraczałam znacznie później niż powinnam – wiem np., ze nigdy nie raczkowałam, a chodzić nie zaczęłam wcześniej niż dopiero w wieku półtora roku. Jestem też osoba bardzo słaba fizycznie, mam słabe napięcie mięśniowe. Mam dziwną posturę - okropnie się garbię, zawsze patrzę w ziemię.

11. Nie patrzę innym ludziom w oczy bo mnie to dekoncentruje, lecz koło ich twarzy.

12. Moje życie dogłębnie rujnują mi ADD (bo i cóż innego może to być?) i potworna prokrastynacja. Nigdy nie wiem ile czasu mi zajmie zrobienie czegoś, zawsze bujam w obłokach, w związku z czym dokończenie danego zadania, jakie sobie wyznaczyłam, zajmuje mi strasznie dużo czasu. Za każdym razem gdy planuję coś zrobić, czy chodzi tu o czynności z rodzaju tych higieniczno-upiększających (depilacja, malowanie paznokci, mycie włosów), czy to np. wyplenienie ze swojego charakteru danej wady, pomimo że przysięgam sobie, że zrobię to czy tamto, zawsze mija mnóstwo czasu zanim uda mi się przeprowadzić plan od początku do końca. Przysięgam sobie, ze zacznę robić to czy owo „za pięć minut/wieczorem/od jutra/od przyszłego tygodnia, od nowego roku” itp., za każdym razem jednak kończy się to dla mnie tak, że w panicznym pośpiechu zmuszona jestem robić wszystko na chybcika w ostatniej możliwej chwili. Zawsze się wymawiam: „dziś miałam zrobić X, ale postanowiłam, że zajmę się jednak Y”. „Dziś miałam zrobić to czy tamto – ale jestem niewyspana i rozkojarzona.” „Dziś miałam zrobić to czy tamto – ale stało się siamto, więc nie mogę”. Jest tak jakby jakiś szalony naukowiec jak z filmów grozy przeprowadził na moim mózgu nowatorska operację, niszcząc te jego ośrodki, które odpowiedzialne są za zrozumienie korelacji przyczyna-skutek. Poważnie. Gdy wiem, że mam coś zrobić to mimo pełnej świadomości tego, ze podjęcie tudzież zaniechanie danej czynności może skutkować poważnymi komplikacjami w moim życiu, kładącymi się cieniem na całe moje życie, pozostaje pasywna, biernie obserwując sytuację. Mam olbrzymie problemy z planowaniem i organizowaniem, czy też raczej, należałoby powiedzieć, z wcielaniem planów w życie bo jeśli chodzi o samo ich robienie, to jestem bezkonkurencyjna i piszę to zupełnie poważnie – by wykoncypować dobry plan, wystarczy dysponować dobrze rozwiniętą umiejętnością myślenia logicznego. Po prostu odczuwam taki nieledwie fizyczny wstręt do podjęcia danej aktywności w takim przypadku – całkiem jakby osoba z zatruciem pokarmowym próbowała spożyć posiłek, wciąż nie czując się dobrze i odczuwając mdłości. To jedyna rzecz, do której bym to przyrównała. Ogromnych problemów przysparza mi również podejmowanie decyzji; zawsze gdy podejmę daną decyzję, zaczynam się zastanawiać czy nie lepiej byłoby jednak gdybym podjęła inną. Tym bardziej, że mam bardzo krytykującą mnie matkę, która wszystko wie lepiej. Jestem skrajnie pasywna.

13. Czytałam, że istnieją pewne korelacje między ZA a ogólnym stanem zdrowia, ze u osób ze spektrum znacznie częściej niż u ogółu populacji obserwowane są problemy z układem odpornościowym i pokarmowym i jest to właśnie, niestety, także i mój przypadek. Zawsze byłam niezwykle chorowitym dzieckiem, łapiącym wszelkie możliwe infekcje dróg oddechowych w chłodnych porach roku. Wciąż też mam słaby żołądek. Mam też chyba jakieś problemy z błędnikiem bo nie potrafię np. komfortowo czuć się w sytuacji gdy moje ciało znajduje się w odwrotnej pozycji, z głowa w dole, a stopami w górze (czuję wówczas przerażenie), długo też miałam chorobę lokomocyjną. Innym problemem zdrowotnym typowym dla całościowych zaburzeń rozwoju, z tego co czytałam, szczególnie u tych małych lub nastoletnich osób jest nocne moczenie, a muszę tu ze wstydem wyznać, ze ta krępująca przypadłość dotyczyła mnie do połowy podstawówki włącznie.

14. Czytałam o czymś co nazywa się „maladaptive daydreaming” (zatopienie w wewnętrznym świecie, co przeszkadza w codziennym życiu bo człowiek myśli tylko o tym co dzieje się w jego głowie, a nie w realnym świecie) – ze jest to typowe dla osób z tym zaburzeniem rozwojowym (a w każdym razie tych, którzy w ogóle maja wyobraźnie bo słyszałam, ze tutaj obserwuje się skrajności – niektórzy, zwłaszcza mężczyźni, są bardzo konkretni i przyziemni, inni zaś cały czas bujają w obłokach) – i w istocie praktycznie przez cały czas, od kiedy miałam jakieś siedem czy osiem lat, jestem pogrążona w świecie marzeń, które to fantazje są jednak pozlepianymi ze sobą mniej lub bardziej przemyślnie fragmentami filmowych, komiksowych lub książkowych światów, moje światy są odtwórcze, nie zaś twórcze. W pewnym stopniu sama niemal wierze, ze miejsca i ludzie z moich fantazji to szczera prawda i czuję się zdecydowanie niekomfortowo gdy się ocknę, ze to wszystko przecież tylko moja wyobraźnia. Zawsze żyję w świecie z jakiejś książki lub filmu.

15. Zawsze trapiły mnie liczne niezidentyfikowane lęki i fobie (może teraz wyrosłam, ale w dzieciństwie i wieku dojrzewania stanowiły one dla mnie nielichy problem) – np. obsesje choroby. Wystarczyło, ze miałam jakiś niewielki problem zdrowotny, by urastał on do niesłychanych rozmiarów w mej wyobraźni, od razu zaczynałam wyobrażać sobie siebie w szpitalu jeśli nie od razu na cmentarzu. W ogóle mam skłonności do katastrofizowania, wyobrażania sobie zawsze najgorszego możliwego scenariusza wydarzeń.

16. Brak mi także umiejętności wyczuwania pewnych granic (np., jak się zachować, kiedy pod tym względem przeciągam przysłowiową strunę), bywam często zdziwiona, ze jeśli mowa o moim zachowaniu, ludzie są czymś zszokowani, podczas gdy ja zachowywałam się jak najnormalniej (w moim mniemaniu przynajmniej) albo że podjęli jakieś mniemanie o mnie (np. ze jestem inteligentniejszą niż przeciętna osoba, podczas gdy wcale nie starałam się podejmować żadnych intelektualnych tematów, używać wyszukanego słownictwa, zdradzać się z wiedzą na dane tematy itp.). Zawsze też mam wrażenie, że ludzie wiedzą to co myślę i co robię, dlatego też aż mi głupio gdy robie pewne rzeczy bo mam wrażenie, że moi znajomi wiedzą czym się zajmuję. Często też czytam różne posty na forach i jestem zdziwiona gdy czytam później komentarze do nich i widzę, ze dany post został określony jako dziecinny albo psychopatycznie brzmiący, podczas gdy dla mnie był on najzupełniej w porządku. Trudno też mi rozpoznawać stany uczuciowe innych na podstawie wyrazu ich twarzy (w realu, jak i w sieci). Z drugiej strony jednak znakomicie orientuję się co też inni mogą myśleć, używam bowiem w tym celu żelaznej logiki. Trudno mi też w pewnym sensie pojąć, ze inni ludzie mogą mieć upodobania odmienne od moich, ze mogą myśleć inaczej niż ja i nie dzieje się tak dlatego bym uważała się za istotę wyższa, zawsze mającą rację, lecz dlatego, że po prostu ciężko mi sobie wyobrazić by te rzeczy, które ja uważam za nudne albo nieładne, mogły być przez kogoś uważane za ciekawe lub piękne, to tak jakbym próbowała zmusić się do polubienia rzeczy, w których nie znajduję upodobania. Wyrosłam z tego, ale kiedyś miałam tendencję do dominowania rozmowy. Nie potrafię ocenić nigdy stanu wiedzy innych ludzi (bo nie mam dostępu do ich umysłów) co powoduje, że np. rozmawiając z dziećmi, rozmawiałam z nimi jak z dorosłymi, spodziewając się, ze zrozumieją mnie tak jakby były w moim wieku (sama jako dziecko rozumiałam wszak wszystko doskonale) lub też na odwrót – zdarzało mi się podczas rozmowy z ludźmi dorosłymi (gdy sama byłam nastolatką) tłumaczyć im podstawowe kwestie z danej dziedziny, tak jakby np. inteligentny i wykształcony w danym kierunku człowiek mógł sobie nie zdawać sprawy z tego czy owego (np. do nauczycielki polskiego gdy zapytała mnie o ulubioną lekturę: „ostatnio czytałam „Lolitę” Nabokova, no wie pani, tę książkę, w której główny bohater zakochuje się w dwunastolatce” – tak jakby polonistka, a wiec osoba wykształcona i oczytana, tego nie wiedziała). Zawsze wydaje mi się też, ze inni wiedzą to samo co wiem ja.

17. Mam odwieczne problemy ze snem.

18. Mam problemy z orientacją w terenie. Nie wiem także ile czasu zamierza mi zabrać dotarcie w dane miejsce, jeśli już o tym mowa. Za każdym razem gdy jestem po raz pierwszy w danym miejscu, dużo czasu zajmuje mi poznanie terenu. Pamięta, ze jako nastolatka spędzałam wakacje w pewnym miejscu dwa razy pod rząd w ciągu dwóch lat, za pierwszym razem udało mi się zapamiętać drogę dopiero po dwóch tygodniach, a gdy wróciłam w to samo miejsce dwa lata później, niemal w ogóle nie pamiętałam drogi z miasta do ośrodka wczasowego. Słabo znam własne miasto (choć jest ono małe i choć mieszkam w nim od przeszło dwudziestu lat), nie potrafię też nikomu powiedzieć gdzie znajduje się dany budynek/ulica itp. gdy ktoś mnie pyta. Kiedy zdarzało mi się znaleźć w dosyć dobrze znanym mi miejscu (z naciskiem na „dosyć”), jednak tak, że widziałam np. otaczające je budynki z innej strony niż normalnie, wpadałam w panikę, ze nie uda mi się stamtąd wydostać. Zdarzyło mi się tak np. w czasach podstawówki, a był to przecież tylko mały miejski park, zresztą wystarczyło żebym szła prosto i od razu bym się wydostała, ale nie – czternastolatka wystraszyła się jakby miała o dziesięć lat mniej niż w rzeczywistości, że nigdy już stamtąd nie wyjdzie.

19. Fascynacja „strasznymi rzeczami”. Realne życie jest nudne i nie daje mi wystarczającej podniety, szukam więc jej w filmach i literaturze. Czytałam na pewnym forum, że jest to typowe dla osób z ZA, które mają siłą rzeczy obniżoną empatię. Lubię wszelkie makabryczności, straszne i tragiczne historie, czy to te, które zdarzyły się naprawdę lub takie książkowe.

20. Nie określiłabym ich jako faktycznie w pełni rozwinięte (niestety – w pierwszym przypadku i na szczęście – w drugim), ale jestem trochę „w tym kierunku” – chodzi mi tu konkretnie o takie sprawy jak synestezja i prozopagnozja. Myślę też, ze mam dyskalkulię.

21. Jestem osoba z natury poważną, o niezbyt dużym poczuciu humoru, ciężko mnie rozśmieszyć. A jeśli coś mnie w ogóle śmieszy, to są to sprawy, z których absolutnie nie wypada się śmiać chyba, ze jest się psychopatą. Nienawidzę też gdy ktoś śmieje się ze mnie bo nigdy nie wiem czy ta osoba czyni to ze złośliwości czy żartuje sobie bo mnie lubi. Zdarza mi się też uśmiechać gdy nikt nic śmiesznego nie mówi – ot tak, do samej siebie, co wygląda głupio i zwraca uwagę.

22. Jestem aseksualna.

23. Jestem osoba bardzo samodzielnie myślącą, uważana jestem za bardzo kontrowersyjną jeśli chodzi o poglądy i zachowanie. W ogóle dzięki temu, jak i dzięki licznym dziwactwom zasłużyłam sobie na opinię ostatniego dziwoląga.

24. Moje podejście do kwestii higieny oscyluje między kompletną abnegacja (gdy jestem sama w domu mogę przez kilka dni zaniedbywać higienę – tak, wiem, że to obrzydliwe, ale chciałam tylko opisać sytuację) a pedantyzmem (gdy gdzieś wychodzę, jestem schludna i czyściutka jak spod igły). Skoro mowa o takich rzeczach, muszę tez dodać, ze przez wiele lat miałam cos w rodzaju „dysleksji ubraniowej” – po prostu wszystkie ubrania wyglądały dla mnie tak samo, nie mogłam ocenić czy są ładne, brzydkie, modne czy też niemodne. Niemal równie dobrze moglibyście mi pokazać np. ubrania z lat dajmy na to 70 i 90 dziewiętnastego wieku i kazać je zaklasyfikować – które to te z lat 70, a które z samego końca wieku – dla mnie to jeden pies.

25. Mam pewne problemy z rozpoznaniem co ktoś do mnie właściwie mówi, jeśli np. jest włączony telewizor, jakbym nie mogła wyłapać dźwięków.

26. Zawsze muszę kontrolować sytuację, nie znoszę nieprzewidzialnych sytuacji, wszystko musze mieć zaplanowane. Zawsze też wszystko musi mieć dla mnie cel, np. nigdy nie wychodzę z domu bez celu (np. pójście do dentysty, fryzjera), a gdy po raz ostatni tak wyszłam - dokładnie dekadę temu (!) – i tak miało to w istocie swój ukryty cel: wyjście na miasto w nowym ubraniu, to żeby założyć je w końcu. A i tak skończyło się to dla mnie tym, ze w końcu poszłam do biblioteki, zamiast tak się bezsensownie snuć po mieście. Gdy coś robię, to nienawidzę gdy mnie się od tego odrywa, zresztą znacznie ważniejsze jest dla mnie w jaki sposób do danego celu dojść niż to żeby w ogóle dojść.

27. Mam spore zaburzenia odżywiania, praktycznie w ogóle nie odczuwam głodu. Mogę się żywic przez dłuższy czas jedna potrawa gdy cos mi zasmakuje.

28. Mam olbrzymie problemy w kontaktach międzyludzkich. Zawsze miałam. I zawsze wszyscy myśleli, ze to tylko fobia społeczna tudzież, ze był to mój wybór. Cóż, nie był, co wskazuje, ze nie jest to osobowość schizoidalna (zresztą zaburzenia osobowości to ujawniają się dopiero w późniejszym wieku, gdy jest się małym to jest się jeszcze względnie normalnym, do tego dochodzą rzeczy typu nerwica natręctw, problemy motoryczne i tym podobne przyjemności, które wskazują, ze coś złego dzieje się nie z moją psychiką, lecz bezpośrednio z mózgiem jako takim). Schizoidzi nie maja kolegów z wyboru, podczas w moim przypadku to nie jest tak, ze nie chciałam mieć kolegów, lecz po prostu brak mi niezbędnych ku temu umiejętności społecznych. Owszem, gdy byłam z ludźmi, nie czułam się z nimi dobrze, ale zarazem bardzo tego pragnęłam i czułam się szczęśliwa gdy ktoś do mnie zagadał. Jako dziecko i nastolatka najlepiej czułam się w towarzystwie dorosłych, nie umiałam bowiem poruszać się w społeczeństwach niehierarhicznych. Na początku zawierania znajomości jest nieźle bo dopiero kogoś poznajesz, a co za czym idzie, możesz zasypywać go mnóstwem pytań: „Masz rodzeństwo, partnera życiowego, dzieci, zwierzątko domowe, pracę itp.? A byłeś kiedyś w miejscowości XYZ? A lubisz zespół/książki autora XYZ, gry należące do gatunku XYZ?” Itp., itd. Potem jest ciężej bo zasób pytań się wyczerpuje, a ja zdecydowanie preferuje takie konkretne pytania i konkretne odpowiedzi na nie, niż bardziej żywą rozmowę (zresztą zależy). Nie czuję się związana z innymi ludźmi, nawet jeśli nalezę do tej samej grupy co oni (np. grupy kobiet, mieszkańców mojej miejscowości, Polaków itp.). Nie umiem dzielic uczuć z innymi, gdy komuś coś złego się przydarzyło, nie obchodzi mnie to. Choć wymieniłam ten problem dopiero na dalszym miejscu, to prawdą jest, ze jest to jeden z moich najpoważniejszych problemów, z którymi muszę się zmagać, a który dokumentnie spieprzył mi życie. To, ze jestem taka jaka jestem zawsze było dla mnie źródłem cierpienia psychicznego; owszem, teraz to już „po ptokach”, jako dorosła kobieta przyzwyczaiłam się, ale mam ogromny żal do matki, ze nigdy nie poszła ze mną do psychologa gdy byłam mała.

29. Lubię kolekcjonować różne rzeczy, czy chodzi tu o faktyczne kolekcje (np. pocztówek, znaczków) czy o rozmaite „przydasie”, których żal mi wyrzucić (różne stare opakowania po kremach do ciała, muszelki, wstążeczki). W ogóle lubię różne klasyfikacje, pamiętam że np. gdy studiowałam w innym mieście gdzie dojeżdżałam autobusem (zajmowało mi to około półtorej godziny), gdy nie miałam nic innego do roboty, lubiłam klasyfikować utwory Stephena Kinga w zależności od np. gatunku (s-f, powieść obyczajowa – z elementami grozy oczywiście, jak to u Kinga – klasyczny horror, fantasy itp.), bohaterów (np. gdzie występowali dziecięcy lub nastoletni bohaterowie, pisarze itp.), gdzie występował motyw choroby itd.

30. Nie umiem (czy to werbalnie czy mimiką twarzy)okazywać ZADNYCH uczuć (chyba ze jestem czymś naprawdę bardzo przejęta lub czymś żywo zainteresowana i zależy mi na szybkim uzyskaniu odpowiedzi); tym samym (mniej lub bardziej obojętnym)tonem mówię „to świetnie” i „to strasznie” – po prostu nie umiem nadać swemu głosowi odpowiedniej intonacji. W istocie, dopiero w życiu dorosłym oświeciło mnie, ze ludzie naprawdę zwracają uwagę na język ciała innych, przedtem myślałam, ze to tylko taka bujda z artykułów z ilustrowanych magazynów, która nie ma nic wspólnego z faktycznym stanem rzeczy. Po prostu nic nie potrafię po sobie pokazać, gdybym np. jakimś cudem została aktorką to wszyscy pokazywali by mnie za przykład najbardziej „drewnianej” aktorki młodego pokolenia.

31. Cechuje mnie koncentracja na drobnych detalach raczej niż na całości. Łatwo zauważam drobne szczegóły, za to nie zauważam tych dużych (np. kiedyś przez pół roku nie zauważałam czyjejś dość dużej niepełnosprawności, a gdy faktycznie zauważyłam, to tylko dlatego, że inni mnie uświadomili).

32. Mam zainteresowania, o których nieustannie myślę i skoncentrowana jestem tylko na nich, zauważyłam również, że wole raczej czytać non stop to samo na ich temat raczej niż zdobywać kompletnie nowa wiedzę na ten temat (ale to też zależy).

33. Mam pewne zaburzenia sensoryczne; nie cierpię pewnych dźwięków ani bycia dotykaną. Jestem nadwrażliwa także na niską temperaturę i ból.

34. Jestem nader skłonna do skrajności w każdej właściwie dziedzinie życia; czytałam, że jest to typowe dla ZA - chodzi mi tu tak o skrajność poglądów na różne tematy, jak i skrajności w różnorodności objawów (wybitne uzdolnienia matematyczne vs wybitne uzdolnienia literackie/wybite uzdolnienia matematyczne vs dyskalkulia/maladaptive daydreaming vs zerowa wyobraźnia/ aseksualizm vs rozbuchane libido i to od dziecka).

35. Cierpię na dystymię - trudno się zresztą dziwić skoro mam życie takie jakie mam - nic mnie nie cieszy choć kiedyś było inaczej. Zresztą nawet gdy byłam dzieckiem miewałam mysli samobójcze choć nic z tym nie robiłam.

36. Bardzo często jest tak z tego co czytałam, że u osób z ZA obserwuje sie znacznie większe niż u normalsów trudności z robieniem rzeczy uważanych powszechnie za proste i na odwrót - tak też jest u mnie (np. trudności z zapamiętywaniem prostych rzeczy, które przyswoiłam sobie niedawno, podczas gdy pamiętam znakomicie rzeczy z bardzo wczesnego dzieciństwa, ba, z niemowlęctwa, co ma być powszechne u aspich, jako, że inaczej funkcjonuje u nich mózg; trudności z zauważeniem ważnych spraw a przy tym zauwazanie drobnych nawet szczegółów).

37. Nigdy też nie mogłam zgrać sie z ciałem innej osoby - miałam ogromne problemy z naśladowaniem bardziej skomplikowanych sekwencji ruchów typu kroki tańca, ćwiczenia na WF-ie, sposób siadania w specyficzny, ściśle określony sposób - niezależnie od tego ile mi pokazywano jak mam to czy owo zrobić, nie udawało mi się to w żaden sposób. Czytałam, że jest to częste u osób z ZA, u którym nie działają neurony lustrzane.

38. Jestem bardzo sztywna w obejściu; mało spontaniczna, niezbyt elastyczna, przywiązana do reguł, no, widać, że jestem bardzo spięta w kontaktach międzyludzkich. No, robot taki, a nie zwykła żywa kobieta.

39. Kobiety z ZA mają być znacznie bardziej męskie od swoich neurotypowych odpowiedniczek - może nie jestem jakoś bardzo męska, ale kobieca też nie; myślę, że zdecydowanie pasuje tu słowo androgyniczna.

40. Kobiety z ZA maja też być jakoby lepsze w kamuflowaniu sie, jako, że - zwłaszcza w dzieciństwie i wieku nastoletnim - naśladują rówieśników. Stosowałam te taktykę, ale nie mogę powiedzieć, ze mi wychodziło - zawsze starałam sie dostosować do rówiesników, ale bez skutku.

41. U dziewczat i młodych kobiet z ZA częściej niż u kobiet NT obserwuje sie dysmorfofobię, na którą to cierpiałam w wieku dojrzewania.

Czy to może być to?

35.
drTeresa

Re: Co mi dolega? Co to za zaburzenie rozwojowe?

Post autor: drTeresa »

Trudno będzie ocenić i postawić jednoznaczną diagnozę, gdyby w okresie szkolnym czy młodzieżowym kontaktowano się z pediatrą rozwojowym czy pediatrą:neurologiem, psychologiem, czy psychiatrą, na pewno nie była by pani w tym miejscu co dziś a być może, a nawet na pewno, dużo dalej w samodzielności, i pewności siebie.Na pewno można to stwierdzić z dużą dozą prawdopodobieństwa,że bardziej się skłaniam za ZA aniżeli ADD.
Upośledzenie społeczne stara się pani pokonywać czo jest bardzo istotne ale niestety samemu będzie bardzo trudno.Ważny jest tu kontakt z Poradnią Zdrowia Psychicznego i współpraca psychiatry z psychologiem.
Nie uważam aby tu było konieczne leczenie farmakologiczne ale takie sprawy można rozważać w kontakcie już bezpośrednim,po wywiadzie. Badania jakie można przeprowadzić pomijając wywiad,to badanie EEG.
Korespondencyjnie nie rozwiążemy problemu.
Dobrym psychiatrą jest dr.Piotr Wesołowski W Ostrowcu Świętokrzyskim a psycholog może Bożena Seniuk
Magda1
Użytkownicy
Posty: 13
Rejestracja: 24 lut 2016, o 14:25

Re: Co mi dolega? Co to za zaburzenie rozwojowe?

Post autor: Magda1 »

Dziękuje za odpowiedź - naprawdę jestem niezmiernie wdzięczna, ale w czasach mego dzieciństwa i młodości matka nie zwracała na moje problemy najmniejszej uwagi, uważała bowiem korzystanie z pomocy tego rodzaju specjalistów za wstydliwe - kiedyś powiedziała, ze dopiero gdy miałam około dwudziestu lat, dotarło do niej, że jednak nie wyrosnę z mojej nienormalności :(. Nie zamierzam ukrywać, że mam do niej z tego powodu zal. Potrafiła mi tylko dokuczać. Całe dzieciństwo wiedziałam, że coś jest ze mną nie tak, jakkolwiek uważałam, ze inni są mentalnie, a zatem jeśli chodzi o postrzeganie rzeczywistości, dokładnie tacy sami jak ja tylko sobie lepiej radzą z życiem. Tak naprawdę to - przyznam się, a co mi tam, nikt mnie tu w koncu nie zna, potworna frustracja z w. w. powodu przez całe dzieciństwo i młodość sprawiała, że miałam myśli autodestrukcyjne (pisałam już, że jestem agresywna - z jednej strony na pozór nieszkodliwa, ale tak naprawdę gdy tak myslę o sobie to nie dziwię się, że kiedys nazywano to autystyczną psychopatią) - pamiętam np., że gdy miałam 15lat, w 1999 roku, w Stanach miała miejsce słynna strzelanina w Columbine High School w Littleton; dwóch uczniów zastrzeliło kilkunastu kolegów, po czym popełnili samobójstwo. Byłam przez długie lata zafascynowana tą sprawa, w końcu stała się ona moim obsesyjnym zainteresowaniem; pod koniec podstawówki, którą wtedy kończyłam marzyłam zeby mieć broń i powystrzelać moich kolegów z klasy, a następnie zabić samą siebie, przedtem zabierając ze sobą tylu ludzi ilu się da. Napisałam nawet list pożegnalny, obwiniający za wszystko moją matkę, która nie zwróciła na moje problemy żadnej uwagi, jak również kolegów ze szkoły, którzy mi dokuczali; miało to dla mnie działanie terapeutyczne choc broni nie miałam (ale gdybym miala bo mieszkałabym w Szwajcarii, gdzie broń obowiązkowo w domu ma każdy, wiadomo jak by sie to skończyło). Po prostu życie nie miało dla mnie zadnego sensu. Powyższe wyznania powinny dać Pani wyobrazenie o stopniu mej frustracji z w.w. powodu.

Mówi Pani, że trudno byloby postawić jednoznaczną diagnozę - czy jednak istnieje mozliwość, ze to coż innego niż ZA? Bo ADD to mam jednak na pewno - non stop bujam w obłokach, nie mogę skoncentrowac sie na niczym - powtarzam: na NICZYM. Na ADD w dodatku istnieja leki, na ZA nie (ZA zreszta mi nie przeszkadza az tak bardzo jak ADD). Matka NIGDY nie wspołpracowala z zadnym lekarzem - zero pedatrów rozwojowych, neurologów - zero. Bo córunia ma być normalna przez wielkie "n". A to, ze nic jej nie wychodzi z wyjątkiem siedzenia w domu mimo tak obiecującego dzieciństwa ("ludzie, geniuszek mi sie urodził, ma 3 lata i czyta jak ja" :x ) to nic nie szkodzi - córka ma być normalna. Gdyby mi się udało pozbyc problemu z ADD to od razu bym wyjechałą do Anglii, tam bym odżyła. Słyszałam, że istnieją leki na ADD - chciałabym spróbować Metylfenidatu. Czy istnieja też inne leki na ADD? Czy możliwe jest by wyeliminowały zaburzenia koncentracji uwagi w pełni? Bo to jest to co najbardziej niszczy moje życie.
Magda1
Użytkownicy
Posty: 13
Rejestracja: 24 lut 2016, o 14:25

Re: Co mi dolega? Co to za zaburzenie rozwojowe?

Post autor: Magda1 »


Miałem kiedyś dziewczynę z takimi samymi objawami, mam też kuzyna o podobnych cechach.


Ja jestem aseksualna, ale nawet gdybym nie była i miała chlopaka to i tak bym sie nie uzewnętrzniała przed nim z moją nienormalnością; wolałabym żeby myślał, ze jestem po prostu introwertyczką, którą zawsze udawałam przed ludźmi.


W obu wypadkach doszedłem (robiąc wywiad delikatnie i latami) , że powodem takiego zespołu cech jest uszkodzenie mózgu zarówno u jednego z przodków, jak i u samej osoby zainteresowanej.


Po co czaic się latami, ja bym zapytała od razu. Zreszta w moim przypadku faktycznie do takowego uszkodzenia mózgu mogło dojść podczas porodu jak połozna skoczyla mojej matce na brzuch, wyciskając mnie na siłę - moze doszło do jakichś mikrouszkodzeń mózgu.



Gdy znamy cechy kilku pokoleń, to tym bardziej to widać, nieraz jedno z pokoleń jest prawie normalne a zaraz po nim==u dzieci , objawiają się takie właśnie cechy (dziadek -okazuje się też miał coś ). Cechy te mają wiele wspólnego z nadwrażliwością, ale niestety do tego dochodzą już tego typu odchylenia, że nie można postawić danej osoby w szeregu całkiem normalnych.



U mnie w rodzinie wszyscy zdrowi, tzn. od strony matki bo ojca nie znam.

Ja to piszę nie po to aby rozważać czy ten lub tamten lek ci pomoże--być może że on coś zmieni chwilowo i tylko tyle.


Jak mi nic nie pomoze to sobie po prostu odbiore zycie (uprzednio zamieszczajac w sieci list pozegnalny, opisujacy całe moje spieprzone życie i przyczyny, dla których podjęłam ten ostateczny krok, jak również - by załatwic stare porachunki - nazwiska moich dawnych wrogów, np. tych ze szkoły) i tyle. Mówię to poważnie. Ciągnę sama siłą rozpędu. Tak naprawdę jedyną chyba przyczyną, dla której tego nie zrobiłam jest to, że (tak, tak, wiem, że nie wszyscy wierza w takie rzeczy) naczytałam się ksiażek ezoterycznych i boję się, że da mi to zła karmę :x


Natomiast na twoim miejscu pchałbym się do szczegółowych badań głowy i to z kontrastem, powtarzałbym te badania na różnych maszynach (jest duży postęp techniczny w tym). Są już badania "ultra" - tomograficzne kosztujące około 5 tys złotych za badanie. Jeśli tego nie będzie, to przez następne 50 lat różni mądrale psychiatrzy będą ci zmieniać leki na coraz to lepsze , ty będziesz dyskutować z rówieśnikami na forach, i ---dupa blada.


I co mi da samo badanie głowy bez leków? No, chyba ze by dało psychiatrze orientację co do tego jaka częsc mózgu jest uszkodzona i co wobec tego moze mi pomóc.

Pamiętaj o jednym--- w zasadzie każdą chorobę można wziąć w rękę i pokazać. I ty masz dążyć do tego żeby ją światu i tym lekarzynom POKAZAĆ.


Najważniejsze jest zeby ja wyleczyć - na tyle na ile się da.

A że nie nadajesz się do tego ? ano zobaczymy, rutyna to druga natura. Myślę że zejdzie ci na to jakieś 5----10 lat, ale za to jaka satysfakcja gdy się uda ?


Satysfakcja to będzie gdyby cos mi pomogło.

P.S. Pytanie do pani doktor: czy istnieją jakieś metody pozbycia sie ADD w rodzaju biofeedbacku? Czy coś moze mi pomóc gdyby sie okazało, że to naprawdę ADD?
haploxylon
Przyjaciel
Przyjaciel
Posty: 66
Rejestracja: 18 sty 2016, o 13:43

Re: Co mi dolega? Co to za zaburzenie rozwojowe?

Post autor: haploxylon »

Obywatelko szanowna :P
Nie ma możliwości wyleczenia jeżeli nie znajdzie się namacalnej przyczyny.
Dlatego w obu odpowiedziach masz wspomniane ,że należy robić badania głowy.
Temat MOŻE być dla neurologa a nie dla psychiatry. Z mojego doświadczenia wynika,że leczenie się u psychiatry jest stratą czasu bo on się po prostu nie zna na niczym--to wynika z profilu studiów.
Już nawet nie wspomnę o psychologach==dno.
Znałem dziewczynę która miała podobne objawy, leczyła się u psychiatrów i będąc po 30-tce umarła na ulicy na przystanku autobusowym nagle ( istniało już EEG natomiast tomografia pojawiła się nieco później gdy ona jeszcze żyła i nikt jej nie dał skierowania).Sekcja wykazała tętniaka i co ciekawe nigdy ją głowa nie bolała.
Sama widzisz,że bez diagnozy neurologicznej ( w zasadzie neurochirurgicznej + dobry rentgenolog) to nie da się ruszyć z miejsca.
Natomiast celowanie w taki lub inny lek bez rozpoznania -jest na nic moim zdaniem.
PS. co ci da samo badanie głowy bez leków ?? Oczywiście ,że ono może wskazać na odpowiedni lek albo na możliwość operacji.
Magda1
Użytkownicy
Posty: 13
Rejestracja: 24 lut 2016, o 14:25

Re: Co mi dolega? Co to za zaburzenie rozwojowe?

Post autor: Magda1 »

Nawet jesli przyczynę się znajdzie to i tak nie jest powiedziane czy da sie ja wyleczyć. Bo też i jak? Operacją? Na zadna operacje mózgu sie nie zgodzę, no, chyba, ze są leki nieinwazyjne poprawiające aktywność tej częsci mózgu, jego ukrwienie etc. Byłabym przeszczęśliwa gdyby cos dało sie jednak zrobić. Czyli jak? Iśc do neurologa? Czy najpierw do psychiatry, a on moze skierować do neurologa? Chyba tak właśnie zrobię. Bo moje zaburzenie sprawia, ze autentycznie odechciewa mi sie żyć; gdybym nie miałą dostepu do sieci to do tej pory - piszę to zupełnie szczerze - już by nie zyła. Mam przeogromny żal do matki ignorujacej moje zaburzenia w czasach mego dzieciństwa - ostatnio mam trochę innych problemów zdrowotnych (laryngologiczne) i tutaj moja matka sie przejmuje co to moze byc, ale problemy z głową? Nieee, takich rzeczy nigdy nie było w naszej rodzinie. Czyli co byś mi polecal? Najpierw do psychiatry czy do neurologa?
haploxylon
Przyjaciel
Przyjaciel
Posty: 66
Rejestracja: 18 sty 2016, o 13:43

Re: Co mi dolega? Co to za zaburzenie rozwojowe?

Post autor: haploxylon »

wszystko zależy od pieniędzy (tzn. do kogo iść). Gdy ma sie trochę forsy to: idziesz prywatnie do neurologa i mówisz mu ,że chcesz sprawdzić głowę "bo nigdy nic nie wiadomo przy takich objawach".
On ci wypisuje skierowanie na tomografie , która kosztuje np.300 zł.
Można potem dalej działać == tzn. zrobić rezonans z kontrastem (no....ze 600+300 zł).
Więc to jest droga za forsę (plus za wizytę u lekarza neuro)--ale w ciągu miesiąca masz jakiś pogląd na sprawę i papiery w ręku. W międzyczasie robisz EEG ale to już chyba państwowo w jakimś dobrym szpitalu na ich aparacie, bo prywatnie to też by można ale nigdy nie wiadomo jaki mają sprzęt (szpital psychoneuro w Warszawie na ul Sobieskiego miał 10 lat wcześniej niż reszta super nowoczesne eeg skomputeryzowane w czasach gdy nie było komputerów u nas--tak to jest .).
A bez forsy--to tak samo czyli najpierw neurolog a nie psychiatra. Tylko że bez forsy to się czeka na tomografię np. 30 dni a na rezonans to już trudno powiedzieć, a na wizytę do lekarza neurologa to................. :D . W dodatku oni nie dają skierowań na żadne badanie kosztowne bo ich przełożeni wywalają ich z pracy za wydawanie forsy , gdy wskazanie jest wątpliwe (młoda jest i ma fochy a pan tu wypisuje na tomografię, co pan se wyobraża). :mrgreen:
--------------------------------------------------------------
Jeszcze jedna sprawa.
Bywają przypadki gdy takie objawy wcale nie są z głowy. Przykładowo, jest pasożyt jelitowy o nazwie "włosogłówka" i on nie daje wyraźnych objawów w brzuchu. Ale wydziela toksyny drażniące układ nerwowy !!!!
Było wiele wypadków jak twój, gdzie powodem był ten pasożyt a po jego wytruciu nerwy wracały do normy. Dlatego musi być pewność, że "interna" jest u ciebie w porządku.Obserwuj wyniki morfologii, może jest jakiś ślad naprowadzający na przyczynę (np. ciałka kwasochłonne stale lekko za wysoko, albo poziom białka ogółem we krwi (i frakcje) nieprawidłowe.
Do tego teraz dochodzi słynna borelioza, która może siedzieć cicho 10 lat a potem objawia się jako neuroborelioza.
-----------------------------
Bardzo podobne objawy jak twoje ( o dziwo :!: )wywołuje pewien zespół zapalny pochodzący od zatok , spowodowany albo gronkowcem albo chlamydią. Stan zapalny zatok które nie bolą wcale, daje takie zaburzenia neurologiczne,że nikt by nie przypuszczał--a jednak !
Dobre posiewy z tylnej ściany gardła (jeżeli czujesz ściekanie po gardle np.) to temat na dodatkowe działanie. Takie stany permanentnej bakteriozy zatok dają objawy zadziwiające typu neuro, bo powstają skurcze naczyń w głowie od tego a stąd--skutki jakby typowo pochodzące od mózgu, a tymczasem to są tylko pozory i żaden neurolog się nie kapnie. To ty musisz sprawdzić niestety.
ODPOWIEDZ
  • Podobne tematy
    Odpowiedzi
    Odsłony
    Ostatni post