Pacjentka była duszona poduszką w szpitalu

Smutne i śmieszne działania,propozycje zmian w służbie zdrowia
admin. med.

Pacjentka była duszona poduszką w szpitalu

Post autor: admin. med. »

Pacjentka była duszona poduszką w szpitalu. Dotarliśmy do świadka: To było przerażające
Prokuratura potwierdza informacje "Wyborczej", że w szpitalu przy ul. Lutyckiej w Poznaniu jedna z pacjentek dusiła drugą poduszką. Szpital utrzymuje, że to nieprawda. Dotarliśmy jednak do świadka zdarzenia - kobieta zaprzecza wersji lekarzy: - To co widziałam, było przerażające - mówi.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
Tę historię opisujemy od kilku tygodni - w lipcu na oddział wewnętrzny szpitala wojewódzkiego przy ul. Lutyckiej trafiła 86-letnia pacjentka z przewlekłym zapaleniem dróg moczowych. Cierpiała na demencję, myliła fakty, ale był z nią kontakt werbalny. Po tygodniu hospitalizacji rodzina pacjentki zauważyła, że stan kobiety z dnia na dzień się pogorszył: przestała mówić, wodziła oczami po suficie, nie było z nią żadnego kontaktu.

W szpitalu córkę pacjentki zaczepiła jedna z chorych: - Czy pani wie, że mamę w nocy dusiła poduszką inna pacjentka? Stąd jej zły stan - powiedziała.

Córka próbowała dowiedzieć się czegoś więcej od personelu szpitala, ale usłyszała tylko, że doszło do "pewnego incydentu", w wyniku którego jej matkę przewieziono na korytarz, by "mogła spokojnie dokończyć noc". Rodzina zawiadomiła policję.

Rekonstrukcja zdarzeń na oddziale

Poznańska prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie narażenia 86-latki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia. Jak ustaliła "Wyborcza", kilka tygodni po incydencie kobieta zmarła. - Zebrane dowody wskazują, że na oddziale doszło do duszenia - potwierdza Piotr Kotlarski, wiceszef prokuratury na Grunwaldzie. We wrześniu prokuratura przeprowadziła na oddziale rekonstrukcję wydarzeń z udziałem świadków. Teraz czeka na opinię biegłych, którzy mają ustalić przyczynę śmierci zmarłej, a także odpowiedzieć na pytanie, czy duszenie miało wpływ na pogorszenie stanu jej zdrowia.

Lecznica konsekwentnie zaprzecza, że do duszenia na oddziale w ogóle doszło. Dyrektor Jacek Łukomski twierdzi, że "pacjentce wydawało się, że obok niej przebywa w łóżku szpitalnym jej mąż, i w związku z tym rzuciła poduszką w kierunku łóżka, w którym przebywała inna chora". Łukomski potwierdza, że trzecia pacjentka - świadek zdarzenia - wezwała pielęgniarki, które "uporządkowały sytuację". Podkreśla, że "w ocenie lekarzy nie stwierdzono jakiegokolwiek znaczenia wyżej opisanych zdarzeń dla stanu zdrowia".

Powiedziała, że ucisza męża

Dotarliśmy jednak do świadka zdarzenia, który zaprzecza wersji lekarzy. To trzecia z pacjentek, która feralnej nocy przebywała na sali. Widziała całe zajście i jest kluczowym świadkiem w sprawie.

- Tej nocy była burza, od kilku dni leżałam w jednej sali z dwoma starszymi, schorowanymi pacjentkami. Obie tej nocy źle się czuły. Jedna z nich nie poruszała się samodzielnie, leżała na łóżku, był z nią utrudniony kontakt. Druga - z objawami demencji - była sprawna ruchowo. Wyszłam z pokoju na korytarz i kiedy wróciłam, około dziesiątej w nocy, zobaczyłam, jak jedna z nich, ta bardziej zdrowa, dusi tę leżącą. Trzymała poduszkę na jej twarzy i dociskała ją. Zachowywała się jak w amoku. Odepchnęłam ją i krzyknęłam: "Co pani robi?" Powiedziała, że ucisza męża i wskazała na duszoną - mówi Barbara Borowiecka-Matysiak.

Borowiecka pobiegła po pomoc: - Kiedy weszłyśmy z pielęgniarkami do sali, kobieta powtórzyła atak. Była agresywna. Kiedy ją odciągnęłyśmy, zdążyła jeszcze oblać tę drugą wodą. Ofiara napaści była całkowicie bezbronna, nie miała nawet siły, by podnieść rękę.

Po incydencie obie pacjentki dostały silne leki psychotropowe. Ofiarę napaści wywieziono na korytarz. A salę zamknięto na klucz. - Zostałam z agresywną pacjentką w jednym pokoju. Czekałam, aż leki zaczną działać i się uspokoi - opowiada świadek zdarzenia.

Wcześniej się uśmiechała

Z relacji świadka wynika, że po incydencie stan duszonej pacjentki znacznie się pogorszył (potwierdza to rodzina, szpital zaprzecza). - Przestała reagować na moje słowa. Nie było z nią żadnego kontaktu. A wcześniej uśmiechała się i sygnalizowała potrzeby - że chce pić czy jeść - opowiada Barbara Borowiecka-Matysiak. I dodaje, że obie kobiety wcześniej nie wykazywały agresji: - Trudno było przewidzieć, że dojdzie do tej tragedii. Zapamiętałam, że tego dnia na oddziale była masa starych ludzi. Pielęgniarki nie miały czasu zajmować się nimi. To ja zajmowałam się obiema chorymi przez cały dzień. Jestem młodsza, zdrowsza - mówi. I dodaje: - Nazajutrz wypisano mnie natychmiast do domu, mimo że leczenie miało trwać co najmniej do środy. To wyglądało tak, jakby szpital chciał się mnie pozbyć.

Szpital nie przedstawił żadnego wyjaśniania rodzinie. Nie ma sobie też nic do zarzucenia. - Pasywne zachowanie po stronie szpitala nie sprzyja budowaniu społecznego zaufania. Nabieranie wody w usta w takich sprawach jest nie fair wobec pacjentów i ich bliskich - mówi prof. Dorota Karkowska, ekspert w dziedzinie praw pacjenta z Instytutu Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej.
ODPOWIEDZ
  • Podobne tematy
    Odpowiedzi
    Odsłony
    Ostatni post