Terapia grupowa.Czy mozna się spotykać po takiej terapi z gr
: 6 maja 2016, o 14:43
Chodziłam na terapie grupową. Na początku terapeutka przedstawiła nam regulamin. Był w nim jeden bardzo ważny punkt. A mianowicie. Nie ma spotkań poza grupą terapeutyczną. To co mamy do powiedzenia to mówimy na terapii grupowej. Chodzi mi to o spotkania pacjentów i wzajemne radzenie sobie poza terapią.
Wiadomo, że terapia nie polega na radzeniu komuś. Zrób to i to i myśl tak i tak.
Terapia polega na znalezieniu w sobie odpowiedzi na dręczące nas problemy.
Terapeuta tylko nas nakierowuje na dany problem. I to zależny od nas czy chcemy z tego wyjść czy nie.
Mój problem polegał na tym...że z osoba którą spotykałam się dobrze się czułam. w tym czasie potrzebowałam aby ktoś był przy mnie. W niej widziałam własne problemy na które znałam odpowiedź i dlatego radziła. Czyli rozwiązywałam jej problemy a zaniedbując samą siebie.
Później zauważyłam,że wcale się źle nie miała. To mi było źle. Weszłam w rolę radzącego.
Jej pomogłam i z tego skorzystała a sama teraz cierpię.
Późnej to się przerodziło we wspólne oczekiwanie. Ty mi ja tobie.
Jest pytanie kto potrzebuje tak naprawdę pomocy.
Później ta osoba bardzo się do mnie przyrównywała i to było złe bo jej problemy były inne i moje też.
Patrząc na jej zawód to ona powinna mi bardziej pomóc niż ja.
Życie płata przeróżne figle. Z tego co zauważam to osoba bardziej poraniona wewnętrznie potrafi pomóc komuś.
Moim zdaniem powstaje taka wspólna zależność miedzy pacjentami.
Identyfikujemy się z tymi osobami które mają podobne do nas problemy.
Jest to wciąż szukanie zrozumienia.
Najgorzej jak nie ma granicy w takiej relacji a osoba której pomagamy silnie się od nas uzależnia. Jak jej mówimy 'nie' to bardzo cierpi nie rozumie mojego oburzenia.
Czy macie tez jakieś doświadczenia z tym związane?
Jakie jest zdanie psychologa na ten temat?
Wiadomo, że terapia nie polega na radzeniu komuś. Zrób to i to i myśl tak i tak.
Terapia polega na znalezieniu w sobie odpowiedzi na dręczące nas problemy.
Terapeuta tylko nas nakierowuje na dany problem. I to zależny od nas czy chcemy z tego wyjść czy nie.
Mój problem polegał na tym...że z osoba którą spotykałam się dobrze się czułam. w tym czasie potrzebowałam aby ktoś był przy mnie. W niej widziałam własne problemy na które znałam odpowiedź i dlatego radziła. Czyli rozwiązywałam jej problemy a zaniedbując samą siebie.
Później zauważyłam,że wcale się źle nie miała. To mi było źle. Weszłam w rolę radzącego.
Jej pomogłam i z tego skorzystała a sama teraz cierpię.
Późnej to się przerodziło we wspólne oczekiwanie. Ty mi ja tobie.
Jest pytanie kto potrzebuje tak naprawdę pomocy.
Później ta osoba bardzo się do mnie przyrównywała i to było złe bo jej problemy były inne i moje też.
Patrząc na jej zawód to ona powinna mi bardziej pomóc niż ja.
Życie płata przeróżne figle. Z tego co zauważam to osoba bardziej poraniona wewnętrznie potrafi pomóc komuś.
Moim zdaniem powstaje taka wspólna zależność miedzy pacjentami.
Identyfikujemy się z tymi osobami które mają podobne do nas problemy.
Jest to wciąż szukanie zrozumienia.
Najgorzej jak nie ma granicy w takiej relacji a osoba której pomagamy silnie się od nas uzależnia. Jak jej mówimy 'nie' to bardzo cierpi nie rozumie mojego oburzenia.
Czy macie tez jakieś doświadczenia z tym związane?
Jakie jest zdanie psychologa na ten temat?