Koniec związku?Czy to tylko przyzwyczajenie czy jeszcze mił
: 15 mar 2016, o 17:52
Jestem w związku z tym samym mężczyzną od 17 roku życia. Obecnie mam 24 lata, a właściwie już 25 - niebawem moje urodziny. Ciężko jest mi pisać o nas, niewiele było okazji by porozmawiać o moim związku z kimś z zewnątrz. Przez te lata, które jestem z nim zdążyłam ukończyć ogólniaka, studia jedne i drugie. On jest ode mnie starszy o 5 lat, studiów nie ukończył, przez cały czas miał problemy finansowe - nieudane otwarcie własnej działalności zaraz po technikum - po tylu latach dalej na jego pensji "siedzi" komornik. Oczywiście mieszkamy oddzielnie. Ja ze swoimi rodzicami i rodzeństwem w bloku, on ze swoją rodziną w domu prywatnym. Mieszkamy w tym samym mieście, dzieli nas ok. 2km. Poznaliśmy się przez internet - w okresie, który był dla mnie ciężki - okres buntu, niezrozumienia on był osobą, w której odnalazłam sprzymierzeńca i tak się zaczęło.
Widujemy się codziennie, rzadko zdarzają się takie dni gdy się nie widzimy - są to wyjątkowe sytuacje np. szkolenia. Na początku naszego "bycia razem" było bardzo miło - wychodziliśmy tu i tam, jednak zawsze miałam dziwne poczucie tego, że jak gdzieś wychodzę sama on jest na mnie zły, wręcz wściekły... Minęły cztery lata dostałam pierścionek zaręczynowy. Nie było kwiatów, fanfar, serce mi szybciej zabiło, powinnam się chyba bardziej wtedy cieszyć a ja byłam przerażona ale kierując się tym, co wtedy czułam - przyjęłam go. Moi rodzice nie byli zadowoleni tym faktem, że On mi się oświadczył - wydawało mi się wtedy, że mieli do mnie żal o to, że powiedziałam tak. Jednak walczyłam będąc nastolatką o swoje zdanie więc nie wtrącali się. Nawet nasi rodzice kilka razy się spotkali w ciągu tych lat...
Ale wracając do tematu. Z przyjaciółmi przestałam się spotykać, pozostał tylko On i ciągłe siedzenie w "czterech ścianach". Kilkakrotnie mówiłam: chodźmy tu, pojedźmy tam jednak nie przynosiło to większych skutków, często słyszałam odpowiedź: nie mam pieniędzy (wyjścia ograniczały się do obiadków niedzielnych i jakiś rodzinnych imprez u niego). Więc czekałam i czekałam aż te problemy się skończą - nie skończyły. Za to ja zdążyłam skończyć licencjat - dziennie. Dostałam się na kolejne studia już poza miejscowością, w której mieszkam. Rodzice namawiali mnie na zamieszkanie tam, że byłoby mi prościej, nie traciłabym tyle czasu na dojazdy, poznałabym inne miasto, może tam znalazłabym pracę, a On jest mu zależy - poczekałby. Ale ja na studia dojeżdżałam, bo zajęć niby dużo nie było więc stwierdziłam - dam radę. Pół roku po rozpoczęciu tych studiów zaczęłam kolejne, zaocznie - by nie tracić czasu i jeszcze widywałam się z Nim dzień w dzień. To był bardzo męczący dla mnie okres, jednak szybko minął - przeleciał mi przez palce. Nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie o swoich uczuciach. Studia dzienne skończyłam w ubiegłym roku, pracy jednak w swoim zawodzie nie znalazłam. Przepłakałam kilka dni - był przy mnie. We wrześniu jednak udało mi się zacząć pracę - nie w zawodzie, nie na stałe, bo na zastępstwo ale jednak, pracę. Będę pracowała jeszcze miesiąc, a potem? zobaczymy. Od września, odkąd mam więcej czasu zaczęłam podsumowywać to, gdzie teraz jestem, co przede mną, co za mną, co ze sobą dalej zrobić. Zaczęłam zauważać to, że to codzienne przebywanie z Nim mnie męczy, nie czekam na niego jak kiedyś. Nasze tematy do rozmów też gdzieś się pokończyły, jednak On powtarza mi, że jestem miłością jego życia. A on moją? Chyba jednak nie...
Ten rok również nie zaczął się pomyślnie, bo zaczął się od kłótni i wymuszaniu na mnie rzeczy, która jest niezgodna z moimi przekonaniami i On dobrze o tym wiedział. Byłam u Niego w domu na sylwestrze, bo ktoś musiał siedzieć z jego babcią i młodszym rodzeństwem, gdy rodzice wyszli na imprezę sylwestrową. Więc padło na nas. Gdy północ minęłam poprosiłam by odprowadził mnie do domu - przecież mieszkamy tak blisko od siebie ale on stwierdził, że przecież mogę spać u niego. Wiedział, że tego nie zrobię, wytoczył mi ogromną awanturę, jakby przyszłość naszego związku zależała od tej jednej nocy spędzonej pod okiem jego babci. Potem ucichł temat...
Parę dni temu odbyłam rozmowę z moimi rodzicami, którzy do tej pory nigdy się nie wtrącali do tego z kim jestem. Ojciec na litość zaczął mnie prosić bym gdzieś wyjechała, do innego miasta, bym rozluźniła kontakty z Nim, bym zaczęła gdzieś wychodzić, bo wygląda to tak, jakby On zamknął mnie w klatce, z momentem gdy zaczęliśmy się spotykać. Matka i ojciec stwierdzili również, że bardzo żałują tego, ze nie zakończyli mojego związku już jakiś czas temu...
A ja, pomijając tą rozmowę z moimi rodzicami, już wcześniej zaczęłam się zastanawiać, co powinnam zrobić. Gdyż moje uczucie do Niego wypala się w zaskakująco szybkim tempie. Gdyby chociaż łączyła nas bliskość fizyczna, ale nawet seks nie jest taki jaki był kiedyś - praktycznie go nie ma. Smutno mi gdy patrzę na te lata, żal mi ich, że tak się to wszystko potoczyło i wiem, że to również moja wina, bo nie miałam jak, nie chciałam się na chwilę zatrzymać i wsiąść sprawy w swoje ręce.
Widujemy się codziennie, rzadko zdarzają się takie dni gdy się nie widzimy - są to wyjątkowe sytuacje np. szkolenia. Na początku naszego "bycia razem" było bardzo miło - wychodziliśmy tu i tam, jednak zawsze miałam dziwne poczucie tego, że jak gdzieś wychodzę sama on jest na mnie zły, wręcz wściekły... Minęły cztery lata dostałam pierścionek zaręczynowy. Nie było kwiatów, fanfar, serce mi szybciej zabiło, powinnam się chyba bardziej wtedy cieszyć a ja byłam przerażona ale kierując się tym, co wtedy czułam - przyjęłam go. Moi rodzice nie byli zadowoleni tym faktem, że On mi się oświadczył - wydawało mi się wtedy, że mieli do mnie żal o to, że powiedziałam tak. Jednak walczyłam będąc nastolatką o swoje zdanie więc nie wtrącali się. Nawet nasi rodzice kilka razy się spotkali w ciągu tych lat...
Ale wracając do tematu. Z przyjaciółmi przestałam się spotykać, pozostał tylko On i ciągłe siedzenie w "czterech ścianach". Kilkakrotnie mówiłam: chodźmy tu, pojedźmy tam jednak nie przynosiło to większych skutków, często słyszałam odpowiedź: nie mam pieniędzy (wyjścia ograniczały się do obiadków niedzielnych i jakiś rodzinnych imprez u niego). Więc czekałam i czekałam aż te problemy się skończą - nie skończyły. Za to ja zdążyłam skończyć licencjat - dziennie. Dostałam się na kolejne studia już poza miejscowością, w której mieszkam. Rodzice namawiali mnie na zamieszkanie tam, że byłoby mi prościej, nie traciłabym tyle czasu na dojazdy, poznałabym inne miasto, może tam znalazłabym pracę, a On jest mu zależy - poczekałby. Ale ja na studia dojeżdżałam, bo zajęć niby dużo nie było więc stwierdziłam - dam radę. Pół roku po rozpoczęciu tych studiów zaczęłam kolejne, zaocznie - by nie tracić czasu i jeszcze widywałam się z Nim dzień w dzień. To był bardzo męczący dla mnie okres, jednak szybko minął - przeleciał mi przez palce. Nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie o swoich uczuciach. Studia dzienne skończyłam w ubiegłym roku, pracy jednak w swoim zawodzie nie znalazłam. Przepłakałam kilka dni - był przy mnie. We wrześniu jednak udało mi się zacząć pracę - nie w zawodzie, nie na stałe, bo na zastępstwo ale jednak, pracę. Będę pracowała jeszcze miesiąc, a potem? zobaczymy. Od września, odkąd mam więcej czasu zaczęłam podsumowywać to, gdzie teraz jestem, co przede mną, co za mną, co ze sobą dalej zrobić. Zaczęłam zauważać to, że to codzienne przebywanie z Nim mnie męczy, nie czekam na niego jak kiedyś. Nasze tematy do rozmów też gdzieś się pokończyły, jednak On powtarza mi, że jestem miłością jego życia. A on moją? Chyba jednak nie...
Ten rok również nie zaczął się pomyślnie, bo zaczął się od kłótni i wymuszaniu na mnie rzeczy, która jest niezgodna z moimi przekonaniami i On dobrze o tym wiedział. Byłam u Niego w domu na sylwestrze, bo ktoś musiał siedzieć z jego babcią i młodszym rodzeństwem, gdy rodzice wyszli na imprezę sylwestrową. Więc padło na nas. Gdy północ minęłam poprosiłam by odprowadził mnie do domu - przecież mieszkamy tak blisko od siebie ale on stwierdził, że przecież mogę spać u niego. Wiedział, że tego nie zrobię, wytoczył mi ogromną awanturę, jakby przyszłość naszego związku zależała od tej jednej nocy spędzonej pod okiem jego babci. Potem ucichł temat...
Parę dni temu odbyłam rozmowę z moimi rodzicami, którzy do tej pory nigdy się nie wtrącali do tego z kim jestem. Ojciec na litość zaczął mnie prosić bym gdzieś wyjechała, do innego miasta, bym rozluźniła kontakty z Nim, bym zaczęła gdzieś wychodzić, bo wygląda to tak, jakby On zamknął mnie w klatce, z momentem gdy zaczęliśmy się spotykać. Matka i ojciec stwierdzili również, że bardzo żałują tego, ze nie zakończyli mojego związku już jakiś czas temu...
A ja, pomijając tą rozmowę z moimi rodzicami, już wcześniej zaczęłam się zastanawiać, co powinnam zrobić. Gdyż moje uczucie do Niego wypala się w zaskakująco szybkim tempie. Gdyby chociaż łączyła nas bliskość fizyczna, ale nawet seks nie jest taki jaki był kiedyś - praktycznie go nie ma. Smutno mi gdy patrzę na te lata, żal mi ich, że tak się to wszystko potoczyło i wiem, że to również moja wina, bo nie miałam jak, nie chciałam się na chwilę zatrzymać i wsiąść sprawy w swoje ręce.